W słońcu i w deszczu
Katolicki Klub Turystyczny Wędrowiec rozpoczął kolejną sobotnią wyprawę 27 kwietnia 2019 r. od pozbierania jej uczestników kolejno w Rzeszowie, Boguchwale, Dobrzechowie, Lubli i Jaśle. Deszczowa pogoda i ranna pora wyjazdu sprzyjały raczej słodkim snom, niż wędrowaniu po górach, toteż wielu z nas smacznie się jeszcze zdrzemnęło w czasie jazdy.
Na trasie z Jasła do Łącka, jeden z uczestników Klubowych wyjazdów, pochodzący z tamtych okolic, barwnie przedstawił szczególne cechy tego regionu. Opowiedziane ze swadą ciekawostki, wzbudzały prawdziwy entuzjazm słuchaczy i salwy śmiechu. Nawet najbardziej zaspani uczestnicy wyprawy zostali tym sposobem obudzeni i wszyscy w radosnych nastrojach udaliśmy się w Łącku do kościoła pod wezwaniem św. Jana Chrzciciela. Tam czekał na nas miejscowy przewodnik z kolejnymi opowieściami, tym razem o historii parafii, a przede wszystkim zabytkowej budowli wypełnionej malowidłami, rzeźbami, obrazami i cennymi relikwiami świętych. Spacer po wnętrzu kościoła pozwolił lepiej poznać miejsce naszej modlitwy i zapewnił potem skupienie, w czasie Mszy św.
Liturgia kolejnego dnia Oktawy Wielkanocy była uroczysta i pełna radości. Pokazując na naczelnym miejscu Zmartwychwstałego, przedstawiała kolejne postawy apostołów, nadal nieco zszokowanych spotkaniem Pana, a równocześnie działających w Jego Imię. Dla nas Zmartwychwstanie jest wpisane w stały kalendarz, zdarza się co roku i jakby trochę spowszedniało, przestało być czymś nadzwyczajnym. Czy radości Wielkanocy nie przesłania nam świąteczna krzątanina? Czy idąc z koszyczkiem do święcenia różnimy się od tych, dla których to tylko tradycja, bez prawdy pustego Grobu, będącego kwintesencją tego świętego czasu? Na te pytania sami powinniśmy sobie odpowiedzieć. Czytania i nauka w czasie Eucharystii przypomniały o potrzebie dawania świadectwa naszej wierze. Nie tylko słowem, co też ważne, ale przede wszystkim swoją postawą.
Po wyjściu z kościoła był czas na przygotowanie się do wymarszu. Podstawowy dylemat to: czy już ubrać pelerynę, czy może nie będzie padać, a może wystarczy tylko parasol? Każdy rozwiązywał ten problem na swój sposób, a nieśmiałe słońce otoczone chmurami nie sprzyjało podejmowaniu szybkich decyzji. W końcu jednak wyruszyliśmy w kierunku przeprawy przez Dunajec, szumnie nazywanej promową. Uczynny przewoźnik prawie dziesięć razy musiał przemierzyć rzekę tam i z powrotem, aby przewieźć nas wszystkich. Jak wynikało z rozmowy z nim byliśmy pierwszą tak dużą grupą w tym sezonie, a jest prawdopodobne, że także ostatnią, bo na ukończeniu jest budowa mostu, a prom jest przewidziany do likwidacji. Wraz z nim zniknie jeden z charakterystycznych, prawie kultowych elementów szlaku z Łącka do Szczawnicy. Dobrze, że jeszcze udało się nam z niego skorzystać.
Po przygodach na wodzie zaczęliśmy twardo stąpać po ziemi na stromym podejściu zakosami na górę o nazwie Bukowina. Brak rozległych widoków rekompensowała bliższa przyroda: potężne drzewa, pierwsze wiosenne liście, nieśmiałe kwiaty i królowe mglistych beskidzkich buczyn: salamandry wypełzające leniwie ze swoich kryjówek i z wdziękiem pozujące do zdjęć.
Wieża widokowa na Koziarzu zapewniła przede wszystkim czas na odpoczynek, bo widoki we mgle były raczej bardzo bliskie. Z Koziarza, zbaczając nieco ze szlaku, przeszliśmy na Błyszcz, gdzie znajduje się kaplica upamiętniająca św. Jana Pawła II. Tu przyjęliśmy do naszego grona nowych adeptów wspólnego wędrowania i nagrodziliśmy najwytrwalszych Wędrowców.
Na zejściu do Szczawnicy rozpogodziło się i znów wyjrzało słońce, którego promienie przebijając się przez chmury tworzyły niezwykłe sceny. To był doskonały moment na zrobienie kolejnej pamiątkowej fotografii, na której byliśmy my, a nie tylko nasze peleryny, co prawda bajecznie kolorowe, no ale... Można było też podziwiać widoki na otaczające nas góry, odsłaniające się z mgły i dymiące doliny.
W Szczawnicy przycupnęliśmy na chwilę w centrum uzdrowiska, zrobiliśmy zakupy góralskich oscypków i poczuliśmy przez chwilę leniwy klimat wypoczynku „u wód”.
Wracaliśmy w nasilającym się deszczu, przedsmaku mokrego maja, co ponoć zapewnia dobre plony, zgodnie z przysłowiem: ciepły kwiecień, mokry maj - będzie żytko jako gaj.
Czy faktycznie zboże będzie dobrze rosło obejrzymy na kolejnych wyprawach, w maju, w sobotę przed Dniem Matki (25.05.2019 r.) na trasie wokół Szyndzielni, a potem wspinając się 15 czerwca 2019 r. na obie Czantorie w Beskidzie Śląskim. Jednak zgodność porzekadła z praktyką można będzie sprawdzić dopiero biorąc udział w wakacyjnym Wędrowaniu z Bogiem, planowanym w żniwnej porze: 20–28 lipca 2019 r.
Wybierz się więc z nami i nie zwlekaj z zapisami, a potem nie tchórz jak nieco popada. Może pokropiony majowym deszczykiem też urośniesz jak żytko i dasz dobry plon.
Agata Dąbal