Kameralnie i elegancko
Wyprawy organizowane przez Katolicki Klub Turystyczny „Wędrowiec” to nie tylko jednodniowe wypady, w licznym gronie, na niższe lub wyższe górki. Tradycją jest wakacyjny kilkudniowy obóz wędrowny, w mniejszej grupie, z plecakiem na grzbiecie, nocowaniem w schroniskach, wspólnymi posiłkami, przemierzaniem szlaków i codziennym zachwytem nad pięknem tego wszystkiego, co jest nam dane zobaczyć i doświadczyć.
W tym roku wyjechaliśmy na dłużej końcem lipca, w Beskidy Zachodnie. W czasie 9 dni przemierzaliśmy szlaki Beskidu Śląskiego i Beskidu Żywieckiego. W wyjeździe uczestniczyli nie tylko starzy bywalcy. Powitaliśmy także nowe osoby. Jako grupa profesjonalnych wędrowców prezentowaliśmy się naprawdę stylowo. Dodatkowo już na wstępie Ojciec Dyrektor zadbał o dodatkowe, przydatne wyposażenie każdego uczestnika w bidon, wilgotne chusteczki i letnie ochraniacze – tzw. wywijki używane przez harcerzy.
Tegoroczne „Wędrowanie z Bogiem” zaczęliśmy 20 lipca 2019 r. w znanym nam miejscu – w Zwardoniu, do którego dotarliśmy wczesnym rankiem. Na początek zawierzyliśmy Bogu wszystkie nasze sprawy, te przyszłe i minione, pozostawione w domu i w pracy. Poleciliśmy się też opiece Matki Bożej i naszych świętych patronów. Wędrując w kierunku Wielkiej Raczy porównywaliśmy wspomnienia i konfrontowaliśmy je z rzeczywistością. Był piękny słoneczny dzień i taka pogoda towarzyszyła nam przez zdecydowaną większość spędzonego wspólnie czasu. Można było podziwiać dalekie panoramy, skupić wzrok na wspaniałych kwietnych łąkach i lasach, które na przemian pojawiały się na naszej trasie. Łany dorodnych borówek kusiły dojrzałymi jagodami, a dowodem na czerpanie z tych darów całymi garściami były niebiesko-fioletowe ręce i usta.
Każdy kolejny dzień zaczynaliśmy Eucharystią. Codzienne Słowo było często związane z czasem letniego trudu i żniw. Przypominało o potrzebie dania dobrego plonu. Patronowie kolejnych dni to ludzie żyjący w różnych epokach, reprezentujący różny status, ale zawsze słuchający Boga i pokładający w Nim pełną ufność. Prorok Daniel, święci Maria Magdalena, Brygida, Kinga, Krzysztof, Joachim i Anna, służyli przykładem, jak można pokonać własną słabość i osiągnąć to, co najważniejsze: zbawienie.
Niedzielę 21 lipca spędziliśmy na świętowaniu. Najpierw imienin Ojca Dyrektora: z prezentami, ciastem i okolicznościowym wierszykiem. Potem w schronisku na Przegibku w czasie długiego, nieco wymuszonego burzą, odpoczynku, z mnóstwem smakołyków. Wieczorem pospacerowaliśmy na Bendoszkę Wielką, z podziwianiem zachodu słońca oraz widoków gór i dolin umytych ulewnym deszczem.
W kolejnych dniach po drodze na Krawców Wierch, a potem na Halę Lipowską schodziliśmy w doliny, do Soblówki, Glinki, Złatnej i Ujsołów, uzupełniając zapasy. Długie, mozolne podejście na Krawców Wierch wykorzystaliśmy na Drogę Krzyżową wyznaczoną kolejnymi kamiennymi stacjami i tablicami ustawionymi przy szlaku do Bacówki. W czasie wędrówki do schroniska na Hali Lipowskiej rozpadało się i doszliśmy tam całkiem przemoczeni. Na szczęście dzięki uprzejmości gospodarzy uruchomiona została ogrzewana suszarnia. Do rana nawet buty wróciły do dobrej kondycji i w kolejnym dniu, ponownie przy słonecznej pogodzie mogliśmy bez przeszkód kontynuować naszą wyprawę. Tym razem zahaczyliśmy o Bory Orawskie i Słowację, gdzie w miejscowości Mutne dołożyliśmy trochę swoich sił i czasu pomagając ustawić krzyż oraz figurę św. Franciszka w organizowanym ośrodku rekolekcyjnym. Do schroniska na Hali Miziowej dotarliśmy przez Pilsko – najwyższy szczyt na tegorocznej wakacyjnej wyprawie. Schroniskowa infrastruktura, porównywalna z dobrej klasy hotelem, zapewniła możliwość porządnego wypoczynku po tym wyczerpującym dniu.
Kolejny dzień to następne schroniska: na Hali Rysiance, gdzie tylko chwilę odpoczęliśmy, aby dotrzeć na nocleg na Halę Boraczą. Stamtąd jednym skokiem, przez miejscowość Węgierska Górka z pełną ofertą jaką daje sklepowa cywilizacja, wyszliśmy na Baranią Górę, gdzie podziwialiśmy panoramy z wieży widokowej. Skutki suszy i słonecznej pogody były widoczne nawet w źródliskach Czarnej i Białej Wisełki. Mokradła i zwykle zalane wodą kłody na szlaku były tym razem prawie suche i nie kołysały się na torfowych poduszkach. W schronisku Przysłop, gdzie nocowaliśmy, jest Muzeum Turystyki, a przy jadalni wystawa odznak. Dla klubowych łowców pieczątek była to niezwykła gratka i możliwość postawienia sobie nowych wyzwań.
Ze schroniska przez Stecówkę i Kubalonkę wspięliśmy się na Stożek Wielki, a potem przez Soszów Wielki zeszliśmy do klimatycznego schroniska w starym, drewnianym domu, pełnym pamiątek. Tu wspólnymi siłami zmierzyliśmy się z potrzebą umycia po całym upalnym dniu przy braku wody. Jak się okazało da się to zrobić szybko, sprawnie, a co najważniejsze skutecznie. Ten trening przydał się też w kolejnym, ostatnim dniu wyprawy, kiedy po zejściu z Czantorii Wielkiej do Ustronia trzeba było wrócić do cywilizacji autobusowej bez prysznica. Udało nam się to zrobić z gracją i sięgnąć szczytów podróżnej elegancji.
Na dworcu w Rzeszowie czekały na nas nowe, jeszcze pachnące farbą pamiątki: plakat z trasą wyprawy i kubek z fotografią naszej grupy na tle Beskidów Zachodnich. Możecie być pewni, że codzienna poranna kawa, czy wieczorna herbatka, z takiego kubka ma niepowtarzalny aromat, w którym kryją się wszystkie zapachy i smaki schroniskowych świtów i zmierzchów tego kameralnego, Klubowego wędrowania.
Kto nie był niech żałuje.
Agata Dąbal