Dla każdego coś dobrego
Uczestnicy wyjazdu zorganizowanego przez Katolicki Klub Turystyczny „Wędrowiec” podjęli wyzwanie ruszenia się z ciepłej kanapy w ostatnią sobotę października 2018 r. Bardzo wczesnym rankiem dotarliśmy do Cisnej, gdzie w kościele parafialnym pw. św. Stanisława uczestniczyliśmy we Mszy św. Już kolejny raz skorzystaliśmy z gościnności księdza Proboszcza, za co bardzo serdecznie dziękujemy.
Czytania i nauka przekazana nam przez Ojca Duchownego wskazywały na potrzebę nawrócenia. Każdemu została dana łaska i dopóki żyje ma szansę na zostanie świętym. Nikt nie jest gorszy od innych pod tym względem, a jeśli się nawróci – nie zginie.
W przededniu Wszystkich Świętych oraz następującego po tym święcie czasu szczególnej modlitwy za wszystkich wiernych zmarłych, modliliśmy się także w tych intencjach. Wspominaliśmy również naszego młodego kolegę Piotra, który niedawno został wezwany do domu Ojca.
Stojące przed nami wyzwanie nazwane w ogłoszeniu o wyprawie Maratonem Połoninowym nie pozwalało na roztkliwianie się. Raźno ruszyliśmy z Kalnicy zaatakować Smerek – pierwszy punkt na pieszej części trasy. Prowadził nas niezmordowany Pigmej – Zygmunt Solarski. Sprzyjająca pogoda z przebłyskami słońca oraz tempo dostosowane do możliwości uczestników, pozwoliły cieszyć się pięknem jesiennej buczyny i bez większych problemów osiągnąć ten szczyt. Powyżej granicy lasu warunki wędrowania uległy zdecydowanej zmianie. Zrobiło się zimno i wszystko zostało spowite mgłą. Jeśli ktoś chciał podziwiać panoramy, to musiał dobrze wytężyć wyobraźnię i uruchomić pamięć.
Kolejny etap to przejście przez Przełęcz Orłowicza, a następnie kolejne wzniesienia Połoniny Wetlińskiej. Pojawiły się na trasie płaty śniegu, najpierw malutkie jak chusteczki, a potem coraz większe, przypominające o zbliżającej się nieuchronnie zimie. Musieliśmy się zmierzyć z wiatrem, gęstniejącą mgłą, przechodzącą w kapuśniaczek, a potem zacinający deszcz. Prawie nic nie było widać, jedynie dźwięk dzwoneczków, którymi zostaliśmy obdarowani, oznajmiał gdzie są koledzy z naszej wyprawy. Dla postronnych mogło się wydawać, że słyszą w tej mgle stado owieczek i baranów. Niestety nawet taka pogoda nie odstraszyła turystów, których licznie spotykaliśmy na szlaku i którzy zapełnili po brzegi Chatkę Puchatka. Z trudem można tam było znaleźć miejsce na chwilę odpoczynku i posiłek. We wnętrzu wypełnionym głośnymi rozmowami nawet ciężko było zebrać myśli. Gdzie się podziały te specyficzne Bieszczadzkie klimaty, których kwintesencją było to schronisko?
Chcąc uwiecznić wspomnienia zrobiliśmy pamiątkową fotografię przed Chatką Puchatka. Oby widoczna na niej mgła rozmywająca kontury budynku nie była zapowiedzią całkowitego zniknięcia tego miejsca pokonanego przez turystyczny marketing.
Schodziliśmy czerwonym szlakiem do parkingu w Brzegach Górnych. Wraz z każdym metrem w dół było coraz mniej ślisko i nieco mniej mgły. Chociaż i to wystarczyło, aby wielu z nas zaliczyło bardzo bliskie spotkanie z bieszczadzkim błotkiem.
Na parkingu trzeba było podjąć decyzję czy idziemy dalej na Połoninę Caryńską zgodnie z programem. Ponieważ zdania były mocno podzielone, to część grupy zdeterminowana aby wykonać plan lub czująca jeszcze głęboki niedosyt wrażeń i chęć sprawdzenia swoich możliwości, poszła pieszo szlakiem przez Połoninę, a pozostali spędzili czas oczekiwania tak, jak najbardziej im to odpowiadało: w autobusie przy książce, rozmowach lub drzemce, albo w gospodzie w Ustrzykach Górnych przy posiłku, kawie i herbacie.
Późną nocą wróciliśmy w komplecie do domu. Każdy inaczej zadowolony, z innymi przemyśleniami i innym bagażem doświadczeń.
Zapraszamy na następne wyprawy. Informacje są podawane na bieżąco na naszej stronie internetowej.
Nie planujemy zapadania w zimowy sen lub hibernacji, a kolejne wyjazdy będą szczególną gratką dla koneserów gór w śnieżno-lodowej szacie.
Agata Dąbal